Co w grze nie gra?
Gry szkoleniowe długo czekały swoje 5 minut – i doczekały się. Nadeszły chyba już czasy, kiedy nie trzeba nikogo przekonywać, że mechanizmy wykorzystywane w grach mogą skutecznie wspierać proces edukacji osób dorosłych, a wartość szkoleniowa symulacji została potwierdzona w wielu badaniach.
Może nawet można mówić o modzie na gry. Wiele firm oferuje własne, bądź licencjonowane gry szkoleniowe i prowadzi je – z różnym skutkiem dla swoich klientów. Managerowie coraz chętniej wybierają je jako innowacyjne, skuteczne i atrakcyjne dla uczestników narzędzie szkoleniowe – i słusznie. Ale, jak to zwykle bywa, kiedy coś staje się modne, rynek hurraoptymistycznie podejmuje temat i właśnie wtedy dochodzi do dotkliwych – szczególnie dla klientów – nieporozumień. Jeśli jesteś managerem, pracownikiem działu HR i myślisz właśnie o realizacji w twojej organizacji szkolenia w formie gry, lepiej doczytaj ten tekst do końca i notuj pytania, jakie warto zadać firmie, z którą zdecydujesz się podjąć współpracę.
Po czym poznać profesjonalistów?
Czy zastanawialiście się, kim są ci wszyscy mądrzy ludzie, którzy tworzą dla was gry? No jasne, specjalistami od gier. Ale co to znaczy? Skończyli specjalne studia? Spędzili wiele godzin grając w gry? Rozumieją ich mechanizmy? Miejmy nadzieję, że tak. Ale to jeszcze za mało. Bardzo istotne, by wiedza fachowa szła w parze z doświadczeniem trenerskim. Lub nawet, by akcent trenerski był o pół kroku do przodu. Sęk bowiem w tym, że gra – jakby jej nie cenić, jest tylko narzędziem, pomocnym do realizacji celu szkoleniowego. To gra ma być dobrana do celu, a nie odwrotnie. Dlatego profesjonalista zacznie rozmowę o grze od pytań o cel. Jaki jest problem danej organizacji? Czego chcą się nauczyć uczestnicy szkolenia? Jaka wiedza jest im aktualnie potrzebna? Jaka zmiana w zakresie wiedzy, umiejętności, postaw jest oczekiwana? Dopiero znając odpowiedzi na te pytania, trener powinien zaproponować grę odpowiednio dobraną, czy też specjalnie na ten cel stworzoną.
Gra = szkolenie?
Czy gra zastąpi szkolenie? – to częsta wątpliwość osób, które są przyzwyczajone do tradycyjnych metod szkoleniowych. I nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi, bo to zależy od celu szkoleniowego, ale i od gry. Dlatego bardzo istotne, by odbyła się rozmowa o tym, czego można od gry, w ramach danego celu szkoleniowego oczekiwać. A można bardzo wiele, tyle, że efekty te nie są w tym przypadku identyczne jak w tradycyjnym szkoleniu (niekoniecznie na niekorzyść gry). Jeśli założymy bowiem, że uczenie się opiera się na zmianach na poziomie wiedzy, umiejętności i postaw, to gra najwięcej ma do – chciałoby się powiedzieć „ugrania”, na poziomie umiejętności i postaw właśnie, mniej zaś koncentruje się na przekazywaniu wiedzy. Mniej nie oznacza, że wcale – oczywiście da się w grę wpleść różne metody, za pomocą których uczestnicy poznają stojące za tematem szkolenia podłoże teoretyczne. I jeśli tak się stanie, dodatkową wartością będzie to, że poznane teorie będzie można od razu zastosować w praktyce. Ale może być i tak, że uczestnicy bez teoretycznego przygotowania staną wobec sytuacji, w których będą sobie musieli poradzić – na przykład rozwiązując pewien problem, lub planując swoje działania. Zrobią to „w ciemno”, wobec czego zdadzą się na intuicję, popełnią sporo błędów i będą zdolni sami z nich wyciągnąć wnioski, borykając się z ich konsekwencjami. To sprawi, że wzrosną ich umiejętności, a ich postawa względem poruszanych zagadnień otworzy się na nowe, niedostrzegane dotąd zagadnienia i perspektywy. Ale to jeszcze nie wszystko.
Jaka piękna metafora!
Dlaczego gra wciąga? Spośród wielu możliwych odpowiedzi na to pytanie (polecam książkę Pawła Tkaczyka „Grywalizacja”), może jako pierwsza przychodzi nam do głowy fabuła. Często rozbudowana, efektowna, nierzeczywista lub przeciwnie – jak w przypadku symulacji – bardzo realistyczna, kamufluje w rezultacie istotną prawdę: że bawiąc się, rozwiązujemy w grze te same zagadnienia i problemy, nad którymi zawodowo pochylamy się na co dzień. Dopóki tkwimy w fabule, zdajemy się tego faktu nie zauważać, działamy tu i teraz, bawiąc się jak dzieci, a zatem – nie wchodząc na wyższy poziom refleksji. Ale – by gra była ucząca – musi nadejść moment, gdy bańka mydlana pęknie, a uczestnicy wyjdą ze swoich przyjętych czasowo ról. I dobrze, by był przy nich wtedy trener, który rozmontuje metaforę, pomoże na doświadczeniach z gry zbudować wnioski pomocne w zagadnieniach zawodowych. Dlatego niezbędne jest by grę dopełniało omówienie trenerskie, warsztat, czy część szkoleniowa.
Szukasz profesjonalistów wśród twórców gier? To rzemieślnicy metafor. Tacy, którzy potrafią zbudować metaforę, która trafnie odzwierciedli problem stanowiący punkt wyjścia do szkolenia (co wcale, nota bene, łatwe nie jest). Oraz tacy, którzy potrafią następnie metaforę tę sprawnie rozmontować, odsłaniając przed uczestnikami mechanizmy przydatne w ich działaniu.
Po czym poznać amatorów?
Trenerzy lubią gry. Dlaczego mieliby ich nie lubić? Przecież tu wszystko niemal dzieje się samo, wystarczy puścić machinę w ruch, a już uczestnicy z wypiekami na twarzy angażują się w sposób, jaki zwykle trudno wykrzesać z nich na sali szkoleniowej. Już toczą się dyskusje, które trafiają w samo sedno problemu, a wnioski formułują się same. Na koniec zaś uczestnicy opuszczają salę z poczuciem, że nie tylko nauczyli się wielu nowych rzeczy, ale i świetnie się bawili. Efekt „wow” na przemian z efektem „acha”.
Czego chcieć więcej?
Sęk w tym, że ta „maszyna” tak łatwo się nie uruchamia. Mówi się, że dobry harcerz potrafi zapalić ognisko od jednej zapałki. Dla tych, co nie należeli do harcerstwa: to skrót myślowy. Dobry harcerz potrafi raczej tak przygotować watrę, by dała się zapalić od pierwszej iskry. Częstokroć, nim pozostali druhowie zasiądą w ciepłym kręgu, musi spędzić trochę czasu w lesie zbierając drewno
i układając je z rozwagą tak, by ogień szybko się rozniecił – co wbrew pozorom wymaga pewnej wiedzy, ale i znajomości kilku tricków. Z grą jest podobnie. „Zaiskrzy”, jeśli wszystko będzie odpowiednio przygotowane i przemyślane. Wciągnie, jeśli uczestnicy gładko wejdą w to, co jest sednem gry, nie tracąc czasu i cierpliwości na kwestie techniczne, które dało się rozwiązać wcześniej. Przykładowo: większość gier niesie ze sobą potrzebę przeorganizowania przestrzeni oraz podzielenia uczestników w pewien konkretny sposób. To nie jest znowu aż tak trudne wyzwanie, jeśli pomyśli się o tym wcześniej. Gorzej, jeśli ten temat zacznie być rozważany dopiero na sali szkoleniowej, już w obecności uczestników. Z perspektywy uczestnika bardzo razi, kiedy na tym pierwszym etapie panuje chaos.
Nie irytuj się
Gra powinna uczestników wciągnąć. Nie wciągnie, jeśli irytuje. Na przykład jeśli gracze nie zrozumieją instrukcji, gra będzie ich irytować. Jak długo można próbować na własną rękę dociec w czym rzecz? I dlaczego uczestnicy mieliby chcieć to robić? A przecież symulacyjne gry biznesowe to nie chińczyk – opierają się nierzadko na bardzo skomplikowanych zasadach. Na kilometr poznacie amatora po nonszalancji – zasady „same się wprowadzą”, uczestnicy „sami się podzielą”, zespoły „same rozpoczną”. Profesjonalistów poznacie zaś po tym, że… jak to profesjonaliści: zaplanowali solidny margines czasu na wprowadzenie zasad, przygotowali różnorodne materiały, które ten proces usprawnią – np. materiały drukowane dla uczestników, prezentację PP, plansze z kluczowymi informacjami itd. I przede wszystkim: profesjonalista nie boi się pytań. Więc pytajcie.
Autorka: Maja Dobkowska, Exprofesso – konsultant edutainment, trener
Dzięki za wspomnienie 🙂