Brałam ostatnio udział w pewnym programie telewizyjnym na temat elastycznego zatrudnienia. Człowiek, który odpowiedzialny był za znalezienie przypadków stosowania job sharingu z mozołem wisiał na telefonie, a po godzinie sapnął zrezygnowany i oświadczył, że znalazł dokładnie jeden przypadek. Jeden. Gdzieś na wschodzie Polski. Sęk w tym, że ani pracownik, ani pracodawca nie są zadowoleni. Ogólna trauma i nie polecają nikomu.
Możemy sobie tak gadać o tym elastycznym zatrudnieniu do upadłego, ale po tym co piszecie w komentarzach i bezpośrednio popadam w przygnębienie. Pracodawcy chcą zatrudniać w systemie zadaniowym, chcą być flexi, ale pracownicy się boją. Pracownicy też chcą pracować flexi, ale pracodawcy się boją. I tak żyjemy w strachu i terrorze nie posuwając się do przodu. I jak zwykle jesteśmy w tym nieco odmienni od postępowego zachodu. W Stanach bowiem proszę Państwa liczba ofert pracy flexi, przepraszam – właściwie tylko pracy zdalnej – wzrosła w ostatnich 5 latach o 400 procent! Skąd u nich taki pęd, skąd ten entuzjazm? A z wiedzy szanowni Państwo, bo przecież nam – potomkom powstańców – szaleństwa i entuzjazmu nie można odmówić.
Załóżmy, że jesteście pracownikami i chcecie pracować flexi. Pójdziemy na całość – chcecie pracować zdalnie. Załóżmy, że składacie odpowiednią propozycję, motywujecie ją i uzasadniacie, a pracodawca zgadza się. Wesołość i oczekiwanie poprawy jakości życia (ze strony pracownika) i pracy (ze strony pracodawcy). Drugi etap jest już mniej wesoły:
– rzadko kto po latach pracy od 9-17 pod bacznym okiem szefa będzie potrafił od razu przestawić się na pracę zdalną
– pokusy, przeszkadzajki odciągną od roboty każdego początkującego
– brak komunikacji z zespołem poluzuje stosunki = trudność przy pracy grupowej
– szef odczuje dyskomfort, wynikający z braku kontroli
itp., itd.
Po miesiącu dramatu zarówno szef, jak i pracownik wycofują się z układu. Bo nie działa.
Jakiś czas temu zapisałam się na siłownię. Po pół roku braku efektów zainwestowałam w godzinę z trenerem. Okazało się, że wszystko robiłam źle! Złe ćwiczenia, na złym sprzęcie i przy złym odżywianiu. Remedium na bolączki istnieje. To poważne przygotowanie do nowego tematu, ciągłe doskonalenie warsztatu i TECHNOLOGIA.
Technologia w przypadku flexipracy to software, odpowiedni sprzęt komputerowy i dostęp do zasobów firmy. Co z tego, że mogę pracować z domu, skoro foldery na firmowym dysku sieciowym w domu otwierają mi się minutę, nikt nie potrafi sprawdzić, czym się naprawdę zajmuję, nikt nie dał mi do ręki narzędzi do komunikacji z zespołem, nikt nie poradził z jakich darmowych aplikacji mam korzystać? Jednym słowem, co powinien szef dać flexipracownikowi, żeby móc powiedzieć z czystym sumieniem „weź i idź”?
1. Smartfon/BlackBerry
Dostęp do skrzynki 24/7, internet, Google Docs, etc. Masz pracę pod ręką.
2. Netbook/notebook
Rozmiar w zależności od stylu pracy i jej rodzaju. Częste zmiany miejsca – netbook (lżejszy i bateria dłużej trzyma), praca raczej z domu – notebook (komfort użytkowania)
3. Krótkie szkolenie z produktów Google
Konto na gmailu i ruszamy w chmury. Google Docs – wiele osób może korzystać z dowolnego dokumentu w jednym czasie. Ty piszesz raport, a ktoś wstawia tabele, ktoś inny jeszcze komentuje na bieżąco. Google Calendar – można tworzyć kilka kalendarzy, każdy dla odrębnej grupy i dzielić kalendarz z zaproszonymi ludźmi.
4. Komunikator Skype (lub inny)
Chcesz szybko obgadać coś z członkiem zespołu? Czat, rozmowa z wieloma osobami, telekonferencja – wszystko to można zrobić na Skypie lub np. Google Talk.
5. Soft do zarządzania rezultatami
Np. Work Simple. 60 dolarów rocznie za platformę w chmurze do zarządzania rezultatami i oceny pracowników w małych i średnich firmach. Platformę można wdrożyć w jeden dzień. Pozwala na konkretne ustalenie celów strategicznych dla konkretnych osób i działów, śledzenie postępów lub ich braku. Największy plus: niska cena i łatwość obsługi.
6. Aplikacje do zapobiegania przeszkadzajkom internetowym
Dokładnie pisałam o nich tu.
7. Tzw. listy. ToDo, czyli zarządzanie zadaniami
Jest ich mnóstwo. Spróbujcie np. Rememberthemilk.com. Dla mnie to mistrzostwo. Można zarządzać czasem i zadaniami, dzięki Google Maps dowolnie lokalizować zadania, otrzymywać powiadomienia sms, mail i na wszelkie dostępne komunikatory, synchronizować zadania z Outlookiem i obsługiwać Rememberthemilk.com z iPada, iPhone’a – jakkolwiek.
To oczywiście tylko wstępna wyprawka dla dzidziusia. Ale pomocna. Macie inne pomysły co powinno znajdować się w pakiecie startowym?