Pewnego jesiennego dnia pan Tymoteusz, znalazłszy lepszą pracę, ku absolutnego zrozumieniu i uznaniu za przeproszeniem kolegów z biura oraz ku kompletnemu zaskoczeniu przełożonych, postanowił hucznie rozstać się ze swoją posadą. Wiadomość o jego odejściu rozniosła się po firmie błyskawicznie, niczym brzydki bąk uwolniony w zamkniętej windzie. Zanim więc Tymoteusz zdążył dostarczyć wypowiedzenie w odpowiednie ręce, informacja dotarła także i do członków zarządu, którzy byli nią dogłębnie zafrapowani. Wprawdzie pozbywali się kogoś każdego dnia, ale żeby w tak trudnych czasach ktoś rezygnował sam postanowił dorobić się u konkurencji? Firma nie mogła sobie na to pozwolić.
Nazajutrz rozpoczęła się akcja ratunkowa. Prezesi, którzy od dłuższego czasu nie mieli nic ekscytującego do roboty, wyrwani nagle z letargu poczuli dreszczyk emocji. Naprędce zwołano naradę i już pół godziny później cały zarząd zasiadł za wielkim dębowym stołem, aby wspólnymi siłami wypracować rozwiązanie tej przykrej sytuacji. Panowie nie wiedząc jak zacząć, żeby się nadto nie zbłaźnić, siedzieli bez słowa przez kilka minut udając zamyślenie i zerkając co chwila na blackberry, niczym w magiczną kulę.
– Czym właściwie zajmuje się ten cały Tymoteusz? – zapytał przerywając ciszę jeden z członków zarządu, a ponieważ wszyscy wyglądali, mówili i myśleli tak samo, pozwolimy sobie na potrzeby tej historii nazywać ich w skrócie członkami.
– Dobre pytanie – odpowiedział członek siedzący głębiej w sali i od razu zaproponował – powołajmy specjalny, interdyscyplinarny zespół, który zbada historię kariery i odejścia tajemniczego Tymoteusza…
– Koledzy członkowie – wymamrotał zachrypłym barytonem sam prezes, don Vito, wywołując absolutny respekt zgromadzonych. – Zanim zajmiemy się ustalaniem tego, co zapewne i tak pozostanie nie wyjaśnione, przeanalizujemy to, co już udało się zebrać o naszym wywrotowcu działowi HR – to mówiąc, uniósł triumfalnie czarną teczkę z inicjałami T.Z. i podał ją członkowi siedzącemu po lewej, jako iż sam nigdy nie czuł się zbyt mocny w czytaniu, a już szczególnie w czytaniu na głos.
Lekko oklapły członek, którego czas pozbawił wszystkich włosów, a chirurgia kosmetyczna przywróciła mu je na nowo, nie był pewien, które informacje w przekazanym materiale są ważne, jął zatem powoli odczytywać zawartość teczki stawiając na wszelki wypadek akcent na każdej sylabie.
– Tymoteusz Zadymka, lat 27, sprzedawca. – łyknął wody z kryształowej szklanki i upewniwszy się, że wzrok wszystkich wbity jest wprost w niego, dawkował napięcie dalej. – Kawaler, po studiach wyższych… psychologia.
– Ha! – zakrzyknął jeden z największych na sali członków. – A zatem manipulator. Najpierw naczytał się Bronsona i Rutger Hauera, a teraz próbuje nam zrobić wodę z mózgów. – stwierdził, przekręcając nazwiska Aronsona i Schopenhauera, czego na szczęście nikt nie zauważył.
– Już go lubię. Ten Zadymka ma jaja, żeby tak sobie z nami pogrywać – uzupełnił członek, w którego głosie dało się wyczuć podniecenie niespotykaną sytuacją.
– Uważam, ze w świetle niepodważalnych faktów o niezaprzeczalnej wadze, które kolega członek nam tu właśnie zadeklamował – wkroczył ponownie don Vito – powinniśmy zaproponować mu więcej pieniędzy. Nie możemy stracić tego poczciwca Zadymki, który jak nam wszystkim wiadomo, jest nie tylko uzdolnionym sprzedawcą, ale i wybornym negocjatorem. Ile właściwie mu płacimy? – skierował się ponownie do członka sprawozdawcy, który zerknąwszy jeszcze raz w teczkę najpierw parsknął śmiechem, oblewając się jednocześnie wodą, a następnie odczytał kwotę na głos, wzbudzając tę samą reakcję u zgromadzonych.
– W takim razie załatwione – zawyrokował don Vito – dajmy mu 20% więcej i po krzyku.
Po tej komendzie wszyscy jak jeden mąż, bez słowa podnieśli się do wyjścia, gdyż wiedzieli, że tak właśnie kończą się ważne spotkania w amerykańskich filmach.
– Nie tak szybko – rozległ się głos w zaciemnionym końcu sali konferencyjnej, gdzie siedział rosły członek, którego obecności wcześniej nie dostrzeżono.
– Zadymka… – zmarszczył brwi w najgłębszym zasępieniu i po kolei zajrzał w oczy każdego z członków. – Czy można mu zaufać? Co zrobi kiedy już go przekupimy? Pobiegnie do swoich pożal się Boże towarzyszy niedoli i niebawem cała reszta szmondaków zacznie rzucać papierami w oczekiwaniu na naszą przypartą do muru szczodrość – członkowie pokiwali ze zrozumieniem głowami. – Nie wiem jak Wy, koledzy członkowie, ale ja planuję zakup dwóch dużych posiadłości letnich w tym miesiącu i nie zamierzam oszczędzać na złotych klamkach – wszyscy z powrotem usiedli z uczuciem lekkiego zwiedzenia, że zakończenie spotkania okazało się przedwczesne.
– Co proponujesz? – zapytał wprost don Vito.
– Dajmy Zadymce, co chce, a kiedy przyjmie nasze warunki, wykopmy podstępnego psychologa na zbity pysk.
Zapadła chwila ciszy, podczas której połowa członków w myślach przeprowadzała nieudolne kalkulacje kosztów zakupu nowych wakacyjnych posiadłości, a reszta bezwiednie wodziła wzrokiem za latającą nad stołem muchą.
– Tak zróbmy – przerwał dramatyczną pauzę don Vito. – Zadymka od początku wydawał mi się podejrzanym typkiem. I jeszcze ta psychologia… – pokręcił z przekąsem głową, stukając wskazującym palcem w leżącą na stole czarną teczkę, zalaną wodą przez członka sprawozdawcę. Cała reszta odebrała to jako sygnał do opuszczenia sali i ponownie uniosła się z krzeseł, tym razem permanentnie.
Los pana Tymoteusza był przesądzony. Jeszcze tego samego dnia otrzymał ku swemu największemu zaskoczeniu sowitą podwyżkę. W swej skromności próbował się bronić, że on w zasadzie chyba nie zasłużył, że przecież już podjął decyzję o odejściu. Jednak w obliczu nieugiętych negocjacji, zapewnień i słodkich słówek, jakimi raczyli go po kolei wszyscy przełożeni, zgodził się w końcu zostać w firmie i jął uniżenie oraz ze szczerym zakłopotaniem dziękować za szczodry gest.
Kilka dni później panu Tymoteuszowi zaczęto powierzać coraz trudniejsze projekty, których już to z braku czasu, już to braku kompetencji, nie był w stanie realizować.
– Zaufaliśmy ci Zadymka – mawiano – więc teraz musisz się odwdzięczyć.
– Firma łoży na ciebie niemałe pieniądze. Powinieneś na nie zapracować – ucinano, gdy ten próbował wyjaśniać, że brak mu dyrektorskiego instrumentarium do podejmowania decyzji, czego się właśnie od niego wymaga. Zadymka więc dwoił się i troił, aby podołać coraz bardziej niemożliwym misjom, jednak gromy i zlecenia sypały się ze wszystkich stron tak obficie, że nawet gdyby dysponował kilkuosobowym zespołem, miałby trudność z obrobieniem swego poletka w nowym kształcie.
Po niespełna miesiącu poproszono go do gabinetu dyrektora, który przywitał go posępną miną i słowami
– Zadymka, obdarzyliśmy cię dużym kredytem zaufania, który – ku naszemu rozczarowaniu – przestałeś spłacać. Sądziliśmy, że jesteś człowiekiem poważnym, ty natomiast okazałeś się zwykłym naciągaczem. Dlatego musisz opuścić naszą firmę ze skutkiem natychmiastowym. – zakończył, wręczając zamurowanemu Zadymce pusty karton, do którego miał on włożyć osobiste rzeczy w ciągu najbliższych 20 minut. W ten oto sposób pan Zadymka odszedł z firmy w niesławie oraz bez referencji, próbując zrozumieć, co go właśnie spotkało.
Tak, tak, drodzy czytelnicy. Jeśli, któryś z Waszych milusińskich postanowi wystrychnąć was na dudka i samowolnie zwolni się z pracy, nie możecie dać się ośmieszyć, a co gorsza pozwolić, aby niesforna konkurencja pożywiła się pracownikiem odchowanym na waszym chlebie i wodzie. Dlatego powstrzymajcie go za wszelką cenę, obiecując złote góry i świetlaną przyszłość. A kiedy etat w konkurencyjnej firmie zostanie już obsadzony kimś innym, wówczas z największą pogardą pokażcie małemu zdrajcy, kto rozdaje karty.