„Kulinarni” czyli dramatyczne przeprawy z cateringiem

Pościg za ciężarówką z alkoholem, zielone robaki z wytrzeszczem na obrusie, świniak rozszarpany przez szczury i jego gnijące w upale zwłoki… Brzmi jak ostatni odcinek „Rodziny Soprano”? Ależ skąd! To tylko krótka opowieść o cateringu podczas eventów.

Każdy Polak zna się na jedzeniu i polityce. I- dlatego głównie o tym co zjadł mówi po imprezie. Albo o to jest pytany. Dlatego musimy zadbać o najmniejszy nawet szczegół, żeby mówił w samych superlatywach.

Dobrze zbriefowany catering to połowa sukcesu. Uprzedźmy naszego podwykonawcę czy zamawiane na cztery godziny jedzonko jest dla uczennic szkoły baletowej czy na zjazd zapaśniczek z zaprzyjaźnionego bloku wschodniego. Unikniemy pustych bemarów po 30 minutach i dowożenia w pośpiechu każdego dostępnego jedzenia z pobliskich sklepów i restauracji.

Upewnijmy się ile osób obsługi przewidział dla nas caterer. Zdarzały się już sytuacje, kiedy ekipa producentów musiała wkładać fartuchy i z uśmiechem na twarzy obracać kiełbasy na grillu, sprzątać brudne naczynia czy robić show barmański.

Niezbędna jest również odprawa z załogą cateringową, szczególnie w lokalizacjach znacznie oddalonych od najbliższego miasta wojewódzkiego. Tak zwane standardy obsługi dla każdego oznaczają co innego. Nikomu nie ujmując, profesjonalny kelner znacznie różni się od kuzynki właściciela zajazdu, która właśnie dorabia sobie na wakacje. I nikt nie będzie jej mówić czy ma rzuć gumę czy nie! No chyba, że wujek…

Nie ma chyba większego obciachu niż obsługa imprezy „idąca w stoły” ramię w ramię z kołyszącą się na szyi hrabiny B. nutrią. Nie każdy ma w naturze „poczucie obciachu”, więc uprzedźmy ekipy, że jest to niedozwolone! Gorzej jeśli zleceniodawca daje zły przykład i tratując gości biegnie by wbić widelec w największą przepiórkę na półmisku.

Alkohol to temat rzeka. Niby wszyscy wiedzą, że ciepła wódka, brak lodu i zła temperatura wina to niedopuszczalne wpadki, a jednak… Uczciwość podwykonawców w kwestii alkoholu i faktycznej liczby wypitych butelek też pozostawia wiele do życzenia. Bez odpowiednich zabezpieczeń możemy być pewni, że cichaczem, tak pod koniec imprezy, podjedzie mały samochodzik, by wywieźć to, co zostało… z naszego zamówienia.

Wybierając odpowiednie wina, zamieniając królika na kaczkę, zapominamy o najważniejszym punkcie imprezy – o gościach. Nie ma nic gorszego niż kazać ludziom, którzy prosto po pracy poszli na miły raucik, czekać na jedzenie do północy, bo artystka nie będzie grać do kotleta. Jeszcze lepiej kiedy uginające się pod jedzeniem stoły odgrodzone są słupkami, pozwalając by goście sycili się przez kilka godzin aromatem. Pół biedy, jeśli bary są otwarte. Pod warunkiem, że są to bary, a nie jeden mały stolik z dwoma barmanami na imprezie na 300 osób.

A kiedy już szczęśliwcy dostaną suchego kotleta, który za długo leżał w bemarze czekając na ostatnie, długie c artystki, zaczynają się problemy z odpowiednią liczbą stolików koktajlowych. Trudno utrzymać w jednej ręce talerz, sztućce, kieliszek wina, torebkę i śliskie pulpety w sosie. Brudną zastawę też trzeba gdzieś odstawić, z braku miejsca goście zwykle wybierają podłogę…

No i dochodzimy do ozdób. Pozostawienie wolnej ręki podwykonawcy często podobne jest do rosyjskiej ruletki. Lepiej ustalmy czy rzeczywiście chcemy mieć na stole gigantyczną rybę ze szklanym okiem i szczęką bulteriera, do której każdy boi się podejść, mimo, że jest niby jadalna. I uważajmy z żywą roślinnością zerwaną tego samego dnia, bo może się okazać, że chętnych na darmowy posiłek jest dużo więcej niż gości.

A po wszystkim, kiedy catering nie jest lokalnym wyrobem, upewnijmy się, że podwykonawca posprzątał po sobie, bo może spotkać nas przykra niespodzianka i telefon o szóstej rano, że jakaś świnia rozkłada się na tyłach… I nie chodzi tu o podchmielonych bywalców okolicznych barów.

Zdarza się również, że Klient sprawdza gramaturę posiłków, bada skrupulatnie zawartość cukru w cukrze i kolor papryki. Jak walczyć z argumentem, że Klientowi „nie smakuje”? Zróbmy koniecznie degustację przed imprezą, unikniemy przykrych niespodzianek.

Kluczowy jest, jak zwykle, wybór profesjonalnego podwykonawcy, który jest dla nas oparciem i pomocą i nawet na bezludną wyspę dostarczy dodatkową partię przepiórczych jajek czy lodu. Na szczęście na rynku są i takie firmy.

Są oczywiście sytuacje, których nie przewidzimy. Pamiętam historię o małej wiewiórce, której samobójczy skok pod koła rozpędzonej ciężarówki z cateringiem, prawie zniweczył cudowną kolację. Gwałtowne hamowanie i wszystko pokryła gruba warstwa bigosu, który źle zabezpieczony uwolnił się i otulił nutą wędzonki inne smakołyki…

Catering to twardy orzech do zgryzienia, nawet dla tych, którzy na evencie zjedli zęby. Niektórzy dosłownie, ale to już zupełnie inna historia.

O autorce
Anna Jurczyńska jest dyrektorem kreatywnym i business partnerem agencji eventowej Prowokator. W mediach i marketingu pracuje od kilkunastu lat. Doświadczenie zdobywała m.in. w Antyradiu na stanowisku dyrektora marketingu i promocji oraz w Grupie ITI jako producent i Dyrektor Kreatywny w ITI Film Studio. Realizowała tam zaawansowane projekty z zakresu event marketingu dla takich klientów jak: CDM Pekao SA, Apsys (Manufaktura), Citibank, TVN, Onet.pl, Zepter. W późniejszych latach była Dyrektorem Działu Event’ów w Platformie Mediowej Point Grup, gdzie odpowiadała za takie realizacje jak „Gala Złotych Kaczek” miesięcznika Film, pierwsza edycja gali „Machina Design”, „Machinery” i obsługę takich klientów jak PZU SA czy PKO BP.

Źródło: Prowokator.pl

Z przyjemnością poznamy Twoją opinię

Skomentuj

Wystarczy 5 sekund aby być zawsze na bieżąco.

Zapisz się do naszego newslettera tutaj:

Informacje o najciekawszych artykułach i nowościach w świecie HR.

Dziękujemy za zapisanie do naszego newslettera. Od teraz będziesz na bieżąco ze światem HR.

Share This
HRstandard.pl
Login/Register access is temporary disabled
Compare items
  • Total (0)
Compare
0