Kolejne rozdanie. Bolą mnie plecy, przecieram dłonią zmęczone oczy. Jestem niespokojny, może nawet poirytowany. Patrzę na pewnego siebie Andrzeja i wciąż zastanawiam się, czy rzeczywiście osiąganie tego, czego chcemy jest takie proste. Czy naprawdę tak łatwo jest zaplanować i wykonać… Wystarczy ołówek i kartka papieru? A może sedno tkwi gdzie indziej: w umiejętnościach, które można posiąść, we wrodzonych cechach charakteru, w wyuczonych postawach?
„Darek, czy organizując marsz do Santiago de Compostela sprawdzałeś swój plan SMART-em i 6W?” – pytam. „Czym?!” – wykrzykuje zaskoczony. „No wiesz… – czy Twój cel był szczegółowy, mierzalny, atrakcyjny, realistyczny i terminowy”. „O czym Ty mówisz? Wiesz, czym jest podróżowanie? Chłopaki, zróbmy krótką przerwę, opowiem wam, jak to się robi!”.
Wstajemy od stołu do brydża. Darek sięga po swoją torbę i wyjmuje z niej przewodniki, notesy i inne dziwne przedmioty. Klęka na podłodze, ostrożnie rozkłada płachtę mapy. Zakreśla czerwonym markerem punkcik z napisem Santiago de Compostela. Zielonym: Paryż, Vézelay, Le Puy-en-Velay i Nieceę. Niebieskim Saint-Jean-Pied-de-Port. Czarnym rysuje przerywaną linią trasy, zapisuje liczbę kilometrów i dni marszu. Otwiera notes i pokazuje spis niezbędnego ekwipunku. Podaje mi przewodnik, w którym znajduję praktyczne rady i wskazówki, jak iść, żeby dojść. Szarpie Andrzeja za ramię, aby ten zwrócił uwagę na zdjęcia ściągnięte z internetu. Krzysztofowi podaje stary wojskowy kompas i szwajcarski scyzoryk z niezliczonymi ostrzami, które mogą służyć jako noże, śrubokręty, piły, dziurkacze i haczyki. Darek stoi przed nami wyprostowany – uśmiechnięty opowiada, jak dobrać odpowiednie buty, z jakiego materiału powinna być zrobiona kurtka, jak zapakować plecak, aby zapewnić sobie jak największy komfort w czasie marszu. Wspomina zabawne historie osób, które przeszły całą trasę. Cieszy się jak dziecko. My słuchamy z uwagą, zahipnotyzowani entuzjazmem Darka.
Andrzej spogląda na mnie. Mówi cicho, tak abym tylko ja mógł go usłyszeć. „Znam takich, którzy wciąż czekają; takich, którzy biegną wciąż przed siebie; i takich, którzy opowiadają o tym, czego doświadczyli”. „Chcesz przez to powiedzieć, że rzecz nie w technice czy metodzie, a w odwadze?” – pytam. Andrzej marszczy czoło. „Rzecz w tym, żeby być w świadomej zgodzie z samym sobą. Jeśli się wahasz, to znaczy, że nie wiesz, kim jesteś”.
Wracamy do stołu. Krzysztof rozdaje, Darek kończy opowieść o pielgrzymach, Andrzej sprawia wrażenie nieobecnego. Zaczynamy licytację. Patrzę na swoje karty. Próbuję wyczytać z twarzy zagrożenia i szanse. Wynik wciąż jest korzystny dla mojej pary. Jeśli i tym razem wygramy, nasi przeciwnicy nie będą mieli już szans. Jeśli przegramy, ostateczne rozstrzygnięcie na naszą korzyść będzie wymagało od nas czasu, wysiłku i koncentracji. Co mam teraz zrobić? Czekać? Blefować? Zagrać kartami, które mam? Kim jestem, a kim chcę być?
Image courtesy of jscreationzs/FreeDigitalPhotos.net