Jak wiadomo, nie ma nic gorszego od asertywnego warchlaczka, który nad uchem swego zwierzchnika niestrudzenie chrumka coś o podwyżkach i awansach. Na szczęście takich szkodników nie ma zbyt wiele, bowiem lata intelektualnego ubezwłasnowolnienia, skutecznie plenią przejawy własnej i silnej woli u naszych biurowych pupilów. Czasem jednak miałkość pracownika, przydatna na co dzień, staje się jednostką chorobową, gdy ten godzi się na wszystko, nie wyłączając spraw niekorzystnych dla ukochanej firmy. Skąd pewność, w jakim stadium watowatości znajduje się nasz biurowy paź? Najlepiej zrobić mu test.
Pan prezes don Vito, nie wiele wiedział o swoich podwładnych, gdyż wychodził ze słusznego założenia, że jeśli ktoś ma coś wiedzieć o kimś w jego firmie, to z całą pewnością nie on o tym kimś, a raczej ten ktoś o nim. Jednakże jego biznesowe, sokole oko z niesłychaną bystrością potrafiło dostrzec mapę wycieków, przez które pieniądze lały się wiadrami. Takie też miejsce don Vito zauważył w jednym z działów, który zajmował się sprawami tak durnymi, że nie ma sensu ich opisywać w szerszym zakresie niż taki, iż dział ten wydawał ciężkie pieniądze na różnego rodzaju przedsięwzięcia promocyjne. Ustaliwszy więc, kto odpowiada za przynoszenie do firmy największej ilości kosztownych projektów, postanowił wystawić osobę tę na hiobową próbę. Padło na pana Maksymiliana (l. 29), który w firmie pracował od ponad 5 lat na stanowisku starszego specjalisty, wiernie służąc w słusznych i niesłusznych sprawach swoim pryncypałom.
– Maksymilianie – rzekł don Vito ustami swego asystenta, gdyż sam miał obrzydzenie do osobistego załatwiania spraw z niższymi kastami społecznymi – odnoszę wrażenie, że niezbyt roztropnie wydatkujesz nasz budżet, mój miły. Być może, co jest tylko naszym przypuszczeniem, nie potrafisz być asertywny? – ciągnął bezimienny posłaniec. – To oczywiście nic złego. Jeśli okazałoby się prawdą, co najwyżej stracisz pracę, ale w zamian odzyskasz wszak prywatne życie.
Maksymilian pobladł. Wiedział bowiem, że od kiedy nierozłącznie związał swe życie z pracą, utrata jednego wiązała się z utratą drugiego.
– Wszyscy wiedzą, że jesteś ulubieńcem pana Iwana, jednego z członków naszego zarządu – perorował bezlitośnie posłaniec, a każde kolejne słowo cięło Maksymiliana jak papier. – Ostatnio przysłałeś nam propozycję kosztownego przedsięwzięcia, w którym Iwan niezmiernie chciałby wziąć udział. Udowodnij nam, że się mylimy co do ciebie i zabij ten projekt. Zabij projekt Iwana.
Maksymilian struchlał tak bardzo, jak tylko można było struchleć. Oto powierzono mu rolę cyngla, który bezwzględnie ubije projekt Iwana. Tego samego Iwana, który Maksymilianowi ufał, jak mało komu, który powierzał mu swoje sekrety, z którym niejednokrotnie pił piwo na koszt firmy. Czuł jednak, że nie ma wyjścia i musi udowodnić, że kiedy trzeba potrafi się sprzeciwić nawet komuś tak wysoko postanowionemu, jak sam Iwan.
– Ale czy o to chodzi? – zaczął niebawem rozważać Maksymilian. – Czy na pewno chodzi o to, żeby nie dopuścić do realizacji tego projektu? A może chodzi właśnie o to, aby się sprzeciwić don Vito i w ten sposób okazać swą niezależność – rozmyślał. – Co, jeśli jednak chodzi o to, aby nie dopuścić, a ja dopuszczę i jeszcze sprzeciwię się woli don Vito? W jakim punkcie barometru asertywności don Vito, mnie to postawi? A jeśli jednak nie dopuszczę, a projekt okaże się sukcesem? Wówczas cała uwaga skupi się na mojej osobie – na kimś, kto mógł dopuścić, a nie dopuścił, bo bał się lub właśnie nie bał się sprzeciwić dopuszczeniu, lub nie dopuszczeniu. – brnął coraz głębiej Maksymilian.
Analizował długo, aż w końcu w geście rozpaczy postanowił napisać e-mail, w którym wyłoży wszystko kawa na ławę. Długo wpatrywał się w migający na ekranie kursor. Mijały godziny, a Maksymilian siedział w bezruchu porastając mchem. Koło południa napisał jedno zdanie. Bliżej czternastej kolejne. Nim się obejrzał, po niespełna 6 godzinach, mail był gotowy.
Maksymilian chciał się jednak po trosze upewnić, że jest on skonstruowany według wszelkich prawideł, a po trosze zdjąć z własnych barków ciężar samodzielnego mierzenia się z problemem. Zawołał więc kolegę z zespołu, aby ten sprawdził, czy wszystko się zgadza. Kolega sprawdził i dodał kilka zgrabnych słów. Ponieważ mail zmienił swą formę należało skonsultować go z jeszcze jedną osobą, która znów przestawiła kilka słów. Maksymilian dopraszał zatem kolejnych korektorów, aż w końcu cały dziesięcioosobowy zespół stał nad jego biurkiem, pisząc list do don Vito. Razem stanowili 50 lat edukacji prawniczo-ekonomiczno-filozoficznej i 120 lat nauki języki polskiego. Po dwóch kolejnych godzinach list – stworzony przez dziesięcioosobowe monstrum intelektualne był gotowy.
„Ponieważ zaistniała sytuacja, w której się znalazłem, wymaga ode mnie dopuszczenia lub nie dopuszczenia do realizacji przedmiotowego projektu (zwanego dalej dopuszczeniem, jak i niedopuszczeniem) czyniąc mnie protagonistą, którego znojną rolę przyjmuję nie bez przyjemności, a spolaryzowane oczekiwania względem zarówno dopuszczenia, jak i nie dopuszczenia są antagonistyczne, po dokonaniu ekstrapolacji wszystkich możliwych i niemożliwych scenariuszy rozwoju zdarzeń, chciałbym aby działania nasze odzwierciedlały zarazem najkorzystniejsze rozwiązanie związane z rozwiązaniem niniejszej kwestii, jak i inherentne zastrzeżenie, iż dopuszczenie, jak i niedopuszczenie, mają ekwiwalentne konsekwencje dla reperkusji wynikających z zaniechania jednego, lub niezaniechania drugiego, a także odwrotnie. Co też niniejszym rekomenduję.”
Don Vito najpierw osłupiał, następnie zasępił się na chwilę. Wgapiając się w list Maksymiliana, wreszcie dał za wygraną uznawszy, że nawet jeśli ten nie wykazał się godną medalu asertywnością, to na pokładzie przyda mu się ktoś, kto potrafi spreparować tak obscenicznie nic nieznaczący komunikat.
Tak, tak Drodzy Czytelnicy. Jeśli czujecie, że ktoś wystawia Was na test, Wasz Korporacyjny Korespondent radzi: bezwzględnie, kategorycznie i stanowczo nie zajmijcie żadnego stanowiska w przedmiotowej sprawie.