Często zdarza ci się wykorzystywać w pracy Internet do swoich własnych potrzeb? Czatować z nieznajomymi, ściągać filmy, wysyłać internetowe kartki czy e-maile do znajomych, zamawiać zakupy przez Internet albo robić przelewy w internetowym banku? Uważaj, już wkrótce może cię dosięgnąć karząca ręka inwigilacji. To będzie walka z cyber slackingiem, na jaką zdecyduje się twój pracodawca.
Cyber slacking – tak zostało na Zachodzie określone zjawisko, które rozpanoszyło się w firmach, wraz ze zwiększoną dostępnością Internetu. Polega ono na tym, że pracownik wykorzystuje Internet do swoich własnych celów, a nie pracodawcy, na dodatek w godzinach pracy i na służbowym sprzęcie. Przyzwyczailiśmy się już, że nie należy nadużywać firmowego telefonu do prywatnych rozmów, nie tylko dlatego, że na koniec miesiąca pracodawca może kazać się nam rozliczyć z połączeń prywatnych, ale także dlatego, że każdorazowo przy takiej rozmowie słychać, kiedy przestajemy pracować nad powiększaniem PKB.
Co innego Internet – korzystamy z niego po cichu, dyskretnie i nigdy nie wiadomo tak naprawdę, czy to, co akurat piszemy, to oferta dla klienta, czy też liścik do naszej drugiej połowy. Łatwiej zamaskować wykorzystanie Internetu do swoich potrzeb, ale nieodzowny jest tu refleks w używaniu kombinacji klawiszy Alt + Tab, zawsze, gdy wiemy, że za naszymi plecami zamierza stanąć szef i, niby mimochodem, rzucić okiem na monitor.
Internetowa prokrastynacja, jak bywa często inaczej nazywane to zjawisko, osiągnęła na tyle dużą skalę, że zaczęto ją badać, mierzyć i sprawdzać, jaki ma wpływ na realizację celów firmy. Firma Jupiter Media Metrix Inc. z Nowego Jorku szacuje, że strony dla dorosłych są odwiedzane 4 razy częściej przez osoby znajdujące się w pracy. Inne badania, przeprowadzone przez Flying Crocodile Inc., Seattle, dowodzą, że 70% odwiedzin na stronach porno pojawia się w godzinach między 9 a 17. W Australii podjęto się podliczenia strat przedsiębiorstw spowodowanych cyber slackingiem.
Chris Hoyniman z firmy Landvision podaje, że jeśli przeciętny pracownik, który ma dostęp do Internetu przez 3,6 godziny, wykorzystuje połowę tego czasu na cyber slacking, to przez ponad 40 tygodni uzbiera się okres odpowiadający 2 tygodniowym wakacjom. Tyle, że spędzonym w pracy, w sieci, przy biurku i na koszt pracodawcy. Rocznie firmy tracą prawie 6 miliardów dolarów australijskich na płacenie pracownikom za takie dwutygodniowe cyberwakacje. W skali kraju traci się około 22,5 milardów.
Nic dziwnego, że dąży się do ograniczenia strat, w różny sposób kontrolując czy podwładny faktycznie pracuje, czy oddaje się nieodpartym urokom surfowania. Każdy administrator sieci poradzi sobie ze sprawdzeniem, jakie dane były przez nią przesyłane. A wspomóc go może coraz lepsze oprogramowanie do komputerowej inwigilacji. Najprostsze z nich, instalowane na pojedynczych komputerach (służą wówczas najlepiej rodzicom, którzy chcą kontrolować swoje pociechy) potrafią w określonych odstępach czasu robić zrzuty ekranu, tak jak PC Sp 2.51. Inne, np. AB System Spy 5.0 albo SpyAgent 4.41, zapisują wszelkie działania wykonane na komputerze do pliku tekstowego lub HTML. Jak zapewnia większość producentów, zainstalowany program szpiegowski jest niewykrywalny nawet dla zaawansowanych użytkowników.
Wyżej w hierarchii stoją aplikacje zwane w skrócie EIM (Employee Internet Management) przeznaczone do kontrolowania wykorzystania zasobów Internetu przez pracowników firmy. Administrator w prosty sposób może monitorować, otrzymywać raporty i zarządzać ruchem w Internecie. Do takich rozwiązań należą Web Filter, Email Filter czy Websense Enterprise. Wszystko po to, by hołdować jednej zasadzie: w pracy dostęp do Internetu ma być związany z pracą, a nie z rozrywką.
Wykonane w 2001 roku przez American Management Association badania dowodzą, że 36% pracodawców przegląda pliki na stacjach roboczych podwładnych, 47% przegląda e-maile, a 63% monitoruje połączenia z Internetem. W Polsce jeszcze żadna firma badawcza nie podjęła się ani zliczenia godzin traconych na cyber slackingu, ani też strat finansowych, jakie mógłby on powodować, ani stopnia kontroli w firmach. A być może byłoby co sprawdzać, bo rośnie liczba użytkowników Internetu! Według badań NetTrack przeprowadzonych przez SMG/KRC w czerwcu 2003 roku, prawie jedna czwarta spośród 6,29 miliona polskich internatów (24,6%) korzysta z Internetu w pracy.
Jednak coraz rzadziej możemy się pochwalić brakiem czujnego oka pracodawcy, które spogląda na nasze poczynania w świecie wirtualnym. Paweł, dyrektor IT firmy finansowej mówi: – Właśnie wdrażamy zaawansowane narzędzie do monitorowania sieci w naszej firmie. Można bardzo łatwo nadać odpowiednie uprawnienia grupom użytkowników lub sprawdzić w tworzonych raportach, kto nadużywa sieci korporacyjnej.
Pracownicy o nadzorze mówią często z niesmakiem i pretensją, tak, jakby zabierano im wolność. – Owszem, u nas są bardzo skuteczne zabezpieczenia przed stosowaniem Internetu do celów prywatnych. Po prostu nie zakłada nam się dostępu do przeglądarki – mówi Kaja pracująca w agencji public relations – Nie możemy również w mailu przesyłać żadnych załączników z obrazkami, muzyką, filmami. Jak dotąd nic się nie zdarzyło, ale kiedyś podano listę osób, które dostają najwięcej prywatnych maili i trochę było wstyd.
Dobrze, gdy tylko na wstydzie się kończy, bo przecież zawsze mogą zostać wprowadzone ostrzejsze sankcje. – Powiedziano wszystkim wprost, że Internet służy do pracy i jak ktoś będzie tego nadużywał, to nie będzie fajnie i już. Wchodziło w to choćby samo tworzenie listy z danymi, kto, ile i jakich stron odwiedzał. Zdarzały się kiedyś przypadki, że gdy złapali pracownika na poszukiwaniu pracy przez Internet, to sami go wcześniej zwalniali – opowiada Małgorzata pracująca w dziale marketingu firmy FMCG.
Sankcji być może dałoby się uniknąć, gdyby pracownicy znali dokładnie zasady wykorzystania Internetu w pracy. Wiele amerykańskich firm ma je wpisane w regulaminy. Badanie przeprowadzone przez doktora Paula Mastrangelo z Genesee Survey Services, z Rochester, przedstawia 3 najskuteczniejsze praktyki w zakresie przyznawania dostępu do Internetu.
Pierwsza z nich to pełne umożliwienie pracownikom korzystania z sieci. Wcześnie pracowników szkoli się, w jaki sposób mogą wykorzystać Internet, aby był bardziej przydatny w pracy. Pracownik wie, że może w określonym czasie w ciągu dnia korzystać z Internetu w celach prywatnych, ale jednocześnie jest informowany o polityce firmy dotyczącej odwiedzin stron z zakazanymi treściami.
Druga z nich to umożliwienie pracownikom przeglądania najpopularniejszych, lub niezbędnych w pracy serwisów internetowych, w firmowym Intranecie. Trzecim podejściem jest całkowite wyeliminowanie dostępu do Internetu, natomiast utworzenie w firmie stanowisk, w których pracownicy mieliby dostęp do sieci w ciągu dnia pracy i wykorzystywali go do dowolnych potrzeb, także prywatnych.
Okazuje się, że wina cyber slackingu nie leży w lenistwie człowieka. Doktor Mastrangelo dzięki swojemu badaniu odkrył, że zdecydowanie częściej skłonność do cyber slackingu przejawiają osoby, które nie wiedzą, jaka jest ich rola w organizacji oraz takie, które nie są odpowiednio zmotywowane do swojej pracy. Rozwiązanie problemu zdaje się być w takim razie dość proste. Drodzy Pracodawcy, zamiast zabierać swoim pracownikom dostęp do Internetu, lepiej powiedzcie dokładnie, co mają robić, a potem ich do tego zachęćcie.
Autor artykułu jest Ewelina Kitlińska
Źródło: www.kitlinska.pl