Im dłużej pracujesz w swojej firmie, tym bardziej zdajesz sobie sprawę z niepraktyczności archaicznego wynalazku, jakim jest telefon. To z pozoru niegroźne urządzenie na twoim biurku w sposób absolutnie niekontrolowany i bezpardonowy pożera twój cenny czas. Już to namolny klient dzwoni, aby poplotkować o suszy w Ugandzie, już to – co zdecydowanie gorsze – dzwoni twój przełożony, aby wrzucić ci dodatkową robotę, której i tak nie dasz rady wykonać.
Ale jeśli dźwięk twojego telefonu, przyprawia Cię o mdłości, zawroty głowy, tudzież obfite poty – najprawdopodobniej jesteś tak zwanym telefobem.
– Pamiętam swoją pierwszą rozmowę telefoniczną w firmie. Byłem podekscytowany i nie dałem telefonowi czasu na drugi sygnał. – relacjonuje pan Stefan (27 l.), który zdeklarowanym telefobem jest od ponad 2 lat.
Z czasem telefon pana Stefana dzwonił coraz częściej. Stefan nieugięcie podejmował każdą rozmowę. Raz na linii spędził godzinę z panem Dannym Harvannym, usilnie przekonującym go, że potrzebny mu jest nowy garnitur z Indii. Innym razem tuż przed 20.00 menedżer-znikacz, zlecił mu telefonicznie opracowanie niezmiernie pilnego i kompletnie niepotrzebnego raportu na rano. Pan Stefan z wolna zaczynał obawiać się każdego kolejnego dzwonka.
– Pewnego dnia, zajęty byłem wpadaniem w panikę z powodu ogromu spraw, których nie zdążę załatwić na czas. W tym momencie rozległ się dzwonek. Wysunąłem rękę w kierunku słuchawki, ale wewnętrzny głos powiedział mi, abym chwilę odczekał. Wpatrywałem w się w migoczącą lampkę, czując że dokonuję czegoś przełomowego. Telefon w końcu zamilkł, a ja poczułem dreszcz emocji. – opowiada z rozrzewnieniem o swojej telefobicznej inicjacji. – Kilka dni później nie odebrałem kolejnego telefonu, a w następnym tygodniu jeszcze trzech.
Nim pan Stefan się obejrzał, liczba nieodbieranych telefonów, zaczęła przewyższać liczbę tych, które odbierał. Za każdym razem z ekscytacją obserwował dzwoniącą kreaturę, na swoim biurku, aż ta opadała z sił. Początkowo czuł się winny, miał wyrzuty sumienia. Z czasem, jednak zaczął twardnieć i mężnieć.
– Może mnie przecież nie być przy biurku. – mówił sam do siebie. – Może na przykład rozmawiam przez komórkę – przekonywał swoje wewnętrzne sumienie. Gdy po chwili rozlegał się dźwięk komórki, sugerując że rozmówca szuka alternatywnej drogi, pan Stefan wybiegał zza biurka i nachylając się do elektrycznej szczotki do butów wykrzykiwał, że właśnie jedzie tramwajem.
Telefobia pana Stefana postępowała. Widząc na wyświetlaczu telefonu nazwisko przełożonego, w pierwszej kolejności analizował, czy w firmie jest od niego ktoś ważniejszy, dla kogo akurat mógłby wykonywać jakieś pilne zadanie. I prawie zawsze ktoś taki znajdował się w głowie pana Stefana.
W krańcowej fazie swojej telefobii, pan Stefan odbierał telefon wyłącznie od prezesa, który (prawdopodobniej z powodu braku dostatecznej wiedzy o jego istnieniu) nigdy do pana Stefana nie zadzwonił. Dzięki temu mógł on wreszcie spokojnie oddać się swojemu głównemu zajęciu. Pisaniu e-maili.